„Krew elfów” przeczytana zatem śmiało mogę obejrzeć najnowszy sezon Wiedźmina. A jak u Was? Oglądaliście? Ciekawa jestem, jakie tym razem będą różnice między książką a serialem. Po pierwszym odcinku, bo tylko tyle zdążyłam wczoraj zobaczyć, widzę, że już są.
Tutaj nie mamy już opowiadań, ponieważ „Krew elfów” to pierwsza część sagi, w której historia jest ciągła. Geralt po odnalezieniu Ciri stara się zapewnić jej bezpieczeństwa, dlatego zabiera ją do swojego „domu” Kaer Morhen, gdzie dziewczynka przechodzi wiedźmińskie szkolenie. W siedzibie wiedźminów Dziecko Niespodzianka pokazuje swoim opiekunom nadzwyczajne zdolności, z którymi sami nie mogą sobie poradzić, więc zmuszeni są wezwać pomoc. Tym sposobem Ciri poznaje czarodziejki: Triss Merigold oraz słynną Yennefer z Vengerbergu. Lwiątko z Cintry nie jest jednak bezpieczne, gdyż każdy chce wykorzystać je na swój sposób. Fabuła książki skupia się przede wszystkim na nauczeniu Ciri nowych umiejętności, które pomogą jej przetrwać. Z wiedźminami Dziewczynka uczy się walczyć mieczem natomiast z czarodziejkami podstaw magii. Do takiej szkoły mogłabym chodzić. Nauka, magia, walka na miecze i do tego świetni nauczyciele — po prostu bomba!
Uwielbiam tę serię. Andrzej Sapkowski stworzył bohaterów, którzy zapadają w pamięć i dają się lubić. I nie chodzi tylko o Geralta. Mamy tu dużo pobocznych postaci, które są charyzmatyczne. Choćby dla przykładu Lambert i Triss. Ich dialogi zawsze są pełne iskry. Do tego ten cały ten świat. Otwieram stronę i przenoszę się do innego wymiaru tam, gdzie ludzie mieszkają obok elfów, czarodziejek, krasnoludów i wiedźminów. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale czytając „Wiedźmina” czuję taką słowiańskość, mimo że akcja dzieje się w wymyślonych krainach. Miejsca, które odwiedzają bohaterowie, ich opisy oraz spotkani tam ludzie mają coś charakterystycznego. I to jest fantastyczne! Może mam tak, bo grałam w grę i jest mi łatwiej wszystko sobie wyobrazić…
Oczywiście polecam „Krew elfów”, biorę się za serial i kolejna część sagi.
Dodaj komentarz